+12
Przemek Czichon 6 grudnia 2015 11:06
Ze względu na limit znaków relacje zostanie podzielona na części. Poniżej linki do kolejnych części:
http://przemek-czichon.fly4free.pl/blog/1678/rtw-uciekamy-przed-zima-cz-2-wietnam/

Po kilku miesiącach planowania i przygotowań 18.10.2015 r. nadszedł dzień wyjazdu. Z Warszawy lecimy do Kutaisi w Gruzji. Następnie w naszej podróży odwiedzimy ZEA, Nepal, Wietnam, Kambodżę, Tajlandię, Laos, Malezję, Filipiny, Indonezje, Australię, USA i Oslo (poniżej mapa z przybliżoną trasą podróży). Rozpoczynamy półroczną podróż dookoła świata!

Postanowiłem umieszczać tutaj wpisy o odwiedzanym miejscach i zdjęcia głównie jako miejsce kontaktu z bliskimi oraz znajomymi. Będę jednak starać się także zamieszczać informacje praktyczne i ciekawostki o odwiedzanych miejscach, które mam nadzieję zainspirują kogoś do podróży bądź pomogą zaplanować podróż do któregoś z odwiedzanych przez nas regionów.
Wyruszamy więc na wschód i poza krótkimi odcinkami będziemy utrzymywać ten kierunek podróży, aż do powrotu do Warszawy za pół roku!



Gruzja (19.10 - 28.10)

Nocne loty to jednak jest słabe rozwiązanie w szczególności dla takiej osoby jak ja, która nie potrafi spać w samolocie… Do Kutaisi przylecieliśmy Wizzairem o 5 rano lokalnego czasu. Z lotniska bezpośrednio łapiemy minibusa Georgian Bus do Tbilisi (4 godziny jazdy, można zarezerwować i zapłacić za bilety online, a rozkład jazdy jest dopasowany pod przyloty samolotów więc wygodna sprawa).

Po przyjeździe do Tbilisi od razu mieliśmy okazję przekonać się o słynnej gruzińskiej gościnności. Po wyładowaniu plecaków z busa zacząłem rozglądać się za bankomatem oraz taksówką żeby podrzuciła nas kilka kilometrów do zarezerwowanego pokoju. Szybko pojawił się obok nas dobrze mówiący po angielsku Gruzin z pytaniem czy nie potrzebujemy pomocy. Po chwili wyjaśniał już zatrzymanemu taksówkarzowi gdzie ma nas zawieźć (ze znajomością angielskiego u taksówkarzy jest słabo), wynegocjował stawkę za przejazd, po czym jak dowiedział się, że potrzebujemy zatrzymać się przy bankomacie bo nie wypłaciliśmy jeszcze gotówki to powiedział, żebyśmy się już nie kłopotali i za nas zapłaci. Mimo mojego oporu wręczył taksówkarzowi 5 Lari (1 Lari to w przybliżeniu 1,5 zł) i pożegnał się słowami „Enjoy your stay in Georgia”! Miły początek podróży :)

Jeśli chodzi o gruzińską kuchnię to w pierwszej kolejności zamówiliśmy khachapuri (placek z serem, tym razem wersję adjaruli czyli jeszcze z jajkiem na wierzchu). Jeżeli jest wybór to sugeruję zamawiać, najmniejszy rozmiar, ja się wyłamałem i wziąłem średni (był jeszcze duży i gigantyczny!) i nie dałem rady. Pozostałe typowe dania gruzińskie to Khinkali z różnym nadzieniem (takie nasze pierogi tylko inny kształt), które zamawia się na sztuki, bakłażan w różnych wersjach (polecam z orzechami) oraz różnego rodzaju szaszłyki mięsne. W mieście co kilka przecznic znajdują się małe piekarnie, w których w tradycyjnym piecu wypieka się i sprzedaje jeszcze ciepły tradycyjny gruziński chleb. Chleb kosztuje 0,80 lari więc razem z serem, warzywami i owocami z targu stanowi najlepsze i najtańsze śniadanie.

Wracając do zwiedzania to zaczęliśmy od Tbilisi. Wszystkie główne atrakcje miasta są położone stosunkowo blisko siebie więc miasto można spokojnie zwiedzać na piechotę. Miasto poza kilkoma miejscami nie jest wybitnie piękne ale ma swój klimat. Najlepsze wrażenie robi panorama miasta o zmroku ze wzgórza Narikala, na którym znajdują się ruiny fortecy. Poza tym warto odwiedzić Sobór Sameba położony na wzgórzu na wschodnim brzegu rzeki.

Po spędzeniu dwóch dni w Tbilisi (przy czym pół dnia odsypialiśmy podróż) wyruszyliśmy w góry do miejscowości Stepantsminda, położonej na wysokości 1.750 m. u podnóża góry Kazbeg (5.047 m.), od której wzięła się powszechnie używana nazwa miejscowości Kazbegi. Minibusy do Kazbegi odjeżdżają z największego dworca autobusowego w Tbilisi (Didube). Przybycie na dworzec od razu przypomina nam, że jesteśmy już w Azji. Jakiś czas zajęło mi zlokalizowanie gdzie mamy szukać transportu do Kazbegi, następnie grzecznie podziękowałem taksówkarzowi który proponował nam transport za 80 Lari jedocześnie oczywiście twierdząc, że busa nie znajdziemy a nawet jeżeli znajdziemy to w tej samej cenie, po czym ostatecznie dogadałem się z innym kierowcą, który wracał do domu na 40 Lari z postojami w ciekawych miejscach po drodze. Busem można pojechać za 10 Lari od osoby (tak wracaliśmy) czyli jeszcze o połowę mniej ale jednak mniejszy komfort i omija się ciekawe postoje po drodze. Nasz kierowca dysponował kilkuletnią Toyotą, która była całkiem komfortowa, jedynym mankamentem był fakt, że miał kierownicę po prawej stronie (ruch w Gruzji jest prawostronny ale mimo to samochody z kierownicą po prawej stronie są bardzo często spotykane), co przy jeździe górską drogą i ciągłym wyprzedzaniu powodowało u nas delikatny niepokój… Ostatecznie bezpiecznie dotarliśmy na miejsce, a widoki po drodze były fantastyczne. W Kazbegi spędziliśmy 3 dni na wycieczkach pieszych i rowerowych po okolicy. Zdecydowanie warto!

Po 3 dniach wróciliśmy z gór do Tbilisi. Mieliśmy jeszcze całe dwa dni do dyspozycji przed wylotem do Szarjah. Najpierw straciliśmy trochę czasu bo po raz pierwszy przeliczyłem się zbytnio ufając ocenie miejsca noclegowego na booking.com. Znalazłem bardzo tanią i dobrze zlokalizowaną miejscówkę. Na zdjęciach wyglądała dość słabo ale miała ocenę 8,4 na booking.com na podstawie ponad 50 opinii więc stwierdziłem, że nie może być tragedii. Będąc na miejscu zastanawiałem się jak ktoś mógł dać temu miejscu ocenę maksymalną czyli 10 bo takie się pojawiały! Ze wszystkich miejsc, w których do tej pory spałem może tylko pokój w Delhi był gorszy. Na szczęście przynajmniej potwierdziły się dobre opinie odnośnie gospodarza bo pozwolił nam zapłacić tylko za jedną noc i następnego dnia rano przenosiliśmy się do innego miejsca.

Nasze ostatnie miejsce pobytu w Gruzji było za to kolejnym potwierdzeniem gruzińskiej gościnności. Nasz gospodarz oprócz tego, że był bardzo miły to co nas zobaczył to twierdził, że koniecznie powinniśmy napić się wina bądź koniaku i przynosił pełne kieliszki – nieważne czy to była 9 wieczorem czy 9 rano :) Jak już przyniósł to nie wypadało nie wypić więc dobrze, że byliśmy tam tylko dwie noce :)
Plany na ostanie dni pobytu w Gruzji popsuła nam trochę pogoda bo zrobiło się chłodniej (ok. 15 stopni) i deszczowo. W efekcie trochę ograniczyliśmy plany. Z odwiedzonych miejsc polecam Mtschkete – małe ale urocze miasteczko jakieś pół godziny jazdy z Tbilisi. Po pożegnaniu się z naszym gospodarzem kolejnym kieliszkiem wina wyruszyliśmy na lotnisko.

Poniżej kilka zdjęć z Gruzji, a dalej wpis i zdjęcia z Dubaju :)

, , , , , , , , , , , , , ,

ZEA (28.10 - 30.10)

ZEA były dla nas głównie punktem tranzytowym, ale skoro lecieliśmy już przez Dubaj to postanowiłem zorganizować dwudniową przerwę na zwiedzanie miasta.

Większość osób Zjednoczone Emiraty Arabskiej kojarzą się wyłącznie z jednym miejscem – Dubajem. W rzeczywistości, mimo że najbardziej znany, jest to tylko jeden z siedmiu emiratów składających się na ZEA. My przylecieliśmy do sąsiedniego Sharjah, który jest głównym lotniskiem tanich linii lotniczych Air Arabia z dość bogatą siatką tanich połączeń na bliskim wschodzie i okolicy.

W ZEA po stosunkowo taniej Gruzji musiałem przestawić się na zupełnie inny poziom cenowy. Nocleg w Sharjah jest i tak tańszą alternatywą w stosunku do Dubaju, a kosztował nas ponad dwa razy więcej niż najdroższy nocleg w Gruzji. Z Sharjah do Dubaju jest ok. 20 km i można dostać się busem w ok. 30-40 min. Cały kolejny dzień spędziliśmy na zwiedzaniu Dubaju, który przywitał nas 34 stopniowym upałem. W Dubaju wszystko jest NAJ – najwyższy na świecie budynek (Burj Kalifa), największe pod względem powierzchni centrum handlowe na świecie (Dubai Mall), największe na świecie lotnisko pod względem liczby pasażerów w ruchu międzynarodowym i pewnie jeszcze wiele innych. Całość zrobiła na mnie imponujące wrażenie. Najbardziej niesamowite jest to, że po krótkiej zadyszce związanej z kryzysem finansowym, ponownie co kilka kroków trwa budowa nowych wieżowców.

Z informacji praktycznych odradzam zwiedzanie Dubaju w czwartek. Piątek jest u nich dniem wolnym więc czwartkowe popołudnie jeśli chodzi o komunikacje można porównać do tego co się dzieje w piątek po południu w Warszawie. Są dwie linie metra, ale nie wszędzie da się nimi dojechać więc sporo czasu straciliśmy stojąc w korkach. Pierwszy raz spotkałem się z kolejką na ponad półgodziny przy wyjściu z centrum handlowego w celu wzięcia taksówki! Miasto jest bardzo nieprzyjazne jeśli chodzi o zwiedzanie pieszo ze względu na duże odległości oraz nieprzystosowaną infrastrukturę. Pozostaje więc głównie wspomniane metro oraz taksówki. Są jeszcze klimatyzowane z autobusy, na które można czekać w zamkniętych i klimatyzowanych (!) przystankach, ale siatka połączeń jest stosunkowo uboga i przynajmniej w czwartkowych godzinach szczytu czasy przejazdów znacznie odbiegają od deklarowanych według rozkładu.

Dubaj jest chyba najbardziej różnorodnym kulturowo miastem na świecie. Arabowie stanowią obecnie już mniejszość na ulicach czy w centrach handlowych. Przeważa ludność pochodząca z innych krajów azjatyckich wykonująca głównie niskopłatne zawody, pracownicy z Europy zatrudnieni na stanowiskach kierowniczych oraz oczywiście liczni turyści z całego świata. Można było zapomnieć, że jest się w teoretycznie dość konserwatywnym kraju arabskim bo mimo plakatów z prośbą o zachowanie odpowiedniego ubioru, w centrach handlowych więcej widywało się kobiet w szortach i koszulkach na ramiączka niż w burkach.

Z jednego z najbogatszych miast świata polecieliśmy do jednego z biedniejszych i dodatkowo ostatnio dotkniętego przez tragiczne trzęsienie ziemi – Kathmandu.

, , , , ,

Nepal (31.10 - 16.11)

Przelot z Dubaju do Kathmandu przenosi nas do zupełnie innego świata. Nepal ma ciągłe problemy z zaopatrzeniem w paliwo i gaz, a ostatnio ze względu na konflikt z Indiami sytuacja na tyle się pogorszyła, że zaczęła dotykać nie tylko lokalną ludność ale także turystów. Ceny transportu prywatnego wzrosły w stosunku do danych z naszego przewodnika z 2012 r. około trzykrotnie, ponieważ kierowcy muszą kupować paliwo na czarnym rynku albo stać w wielogodzinnych kolejkach do wybranych stacji benzynowych, na których pojawia się od czasu do czasu paliwo i które pilnowane są przez wojsko żeby uniknąć rozruchów. Drogie paliwo przekłada się na ceny wszystkich innych produktów, a problemy z gazem powodują wzrost kosztów wyżywienia oraz problemy z dostępnością ciepłej wody. Sumarycznie koszty podróżowania po Nepalu znacząco wzrosły w ostatnim czasie i nie jest już tak tanio jak kiedyś. Próbowałem zagadać miejscowych o przyczyny tego kryzysu i kiedy sytuacja się poprawi, ale udało mi się tylko dowiedzieć, że konflikt ma podłoże polityczne, a jak w grę wchodzi polityka to nie wiadomo kiedy i czy się dogadają…

Ze względu na ostatnie trzęsienie ziemi zmieniliśmy plany odnośnie trasy trekkingu. Planowaliśmy trekking w dolinie Langtang, niestety obszar ten został najbardziej zniszczony i trekking w tym rejonie przynajmniej na jakiś czas stał się niemożliwy. Finalnie wybraliśmy więc trasę do Annapurna Base Camp (ABC), rozpoczynającą się godzinę drogi busem od Pokhary (miasta ok. 200km na zachód od Kathmandu).

Najpierw spędziliśmy jednak dwa dni w Kathmandu. W Kathmandu skutki trzęsienia ziemi widać głównie na centralnym placu Durbar, gdzie kilka kilkuset letnich budynków uległo zawaleniu bądź znacznym uszkodzeniom, poza tym w mieście nie widać większych zniszczeń i życie toczy się normalnie. Mieszkaliśmy na obrzeżach Thamelu czyli turystycznej dzielnicy w centrum Kathmandu pełnej agencji turystycznych, kantorów, sklepów z podróbkami sprzętu turystycznego itp. Samo miasto jest brudne i zatłoczone ale da się znaleźć kilka klimatycznych miejsc. Najprzyjemniej było na dachu naszego hotelu, który jak większość dachów w mieście jest wykorzystywany jako taras i z którego rozpościerał się ładny widok na miasto oraz okoliczne góry z dala od zgiełku ulicy :)

Podróż z Kathmandu do Pokhary zaczęła się od spędzenia dwóch godzin w autobusie, który stał w kolejce do stacji benzynowej w Kathmandu. Sama podróż dzięki kryzysowi paliwowemu, a co za tym idzie mniejszemu ruchowi, trwała za to podobno szybciej niż zwykle i już po kolejnych 6 godzinach (czyli łącznie 8 godzinach) dojechaliśmy do oddalonej o ok. 200 km. Pokhary.

Z Pokhary przy dobrej pogodzie roztacza się panorama pasma górskiego z Annapurną na czele. Większość osób traktuje Pokharę wyłącznie jako bazę do rozpoczęcia trekkingu, natomiast dla nas sama miejscowość, położona nad ładnym jeziorem i z większą ilością zieleni była miłą odskocznią od zatłoczonego Kathmandu. W Pokharze znajduje się mnóstwo agencji oferujących zorganizowane trekkingi z przewodnikiem oraz tragarzami. Jak dla mnie każda osoba w średniej formie fizycznej jest w stanie iść ze swoimi rzeczami na kilka dni, w szczególności że śpi się w schroniskach więc nie trzeba brać namiotu, a na szlaku naprawdę trudno się zgubić bo jest dość dobrze oznaczony i co chwile spotyka się innych turystów bądź miejscowych, których jakby co można zapytać o drogę.

Trekking rozpoczęliśmy z miejscowości Nayapol położonej około godziny jazdy samochodem od Pokhary. Zdecydowaliśmy się na trochę dłuższą wersje trasy (najkrótszą trasą można wejść do ABC i zejść w 7 dni). W górach ku mojemu zaskoczeniu oprócz turystów zagranicznych oraz ludności lokalnej zamieszkującej w górskich wioskach spotykaliśmy sporo turystów krajowych z Kathmandu oraz innych części Nepalu. Większość z takich spotkań kończyło się standardowym zestawem pytań czyli skąd i dokąd idziemy oraz skąd jesteśmy. W ten sposób dowiedzieliśmy się z kim obecnie kojarzy się Polska na świecie, a przynajmniej w Nepalu. Kiedyś kojarzoną Polskę na świecie z Wałęsą czy z naszym papieżem, a obecnie na odpowiedź „Poland” słyszeliśmy „Lewandowski!” :)

Infrastruktura w górach przekroczyła moje oczekiwania. Średnio co jakieś dwie godziny marszu znajdowały się schroniska, w których można było przenocować w prywatnych pokojach, zjeść a za dodatkową opłatą wziąć nawet gorący prysznic. Standard pokoi oczywiście był dość spartański ale i tak było to więcej niż się spodziewałem. Do niżej położonych schronisk zaopatrzenie jest dowożone samochodami terenowymi a następnie na grzbietach koni, natomiast wyżej pozostają już jedynie plecy tragarzy. Tym bardziej niesamowite jest, że nawet w schronisku w ABC na wysokości 4.200 m. n.p.m. można było kupić piwo, które ktoś musiał nieść na plecach minimum 3 dni z dołu! Inna sprawa że kosztowało ok. 35 zł ale niektórzy mimo to nie odmawiali sobie tej przyjemności.

Widoki zarówno po drodze do ABC jak i z samego ABC są niesamowite. Zdjęcia nie oddają niestety potęgi i piękna otaczających szczytów. Powyżej 3.000 m. n.p.m. noce zrobiły się naprawdę zimne więc trochę wymarzliśmy ale było warto! Schodząc nie można ominąć miejscowości Jhindu Danda, obok której znajdują się gorące źródła. Nie dość, że jest to idealna kuracja na zmęczone trekkingiem mięśnie to jeszcze położenie źródeł na brzegu rwącego górskiego potoku jest fantastyczne. Ostatnie dwa dni schodziliśmy mniej turystyczną trasą, biegnącą przez miejscowości, w których ludność nadal utrzymuje się głównie z rolnictwa, a nie z turystów. Dzięki temu mogliśmy podejrzeć jak wygląda codzienne życie mieszkańców tego regionu.

Koniec naszego trekkingu zbiegł się w czasie z początkiem 4 dniowego festiwalu (drugiego najważniejszego w Nepalu). Wieczorem wszyscy rozświetlali swoje domy świeczkami bądź lampkami, a w ciągu dnia odbywało się wiele atrakcji (tańce, śpiewy czy nawet lokalny turniej siatkówki). Co kilkaset metrów z okazji festiwalu dzieci z okolicznych domów robiły blokadę. Tańczyły, śpiewały i nie chciałby przepuścić jeżeli nie dało im się drobnych pieniędzy lub słodyczy. Występy były urocze tylko z czasem zaczęły nam się kończyć słodycze i drobne pieniądze. Nepalczycy byli przygotowani i mieli przy sobie zapas banknotów po 5 rupii (ok. 20 groszy), które wystarczały na przepuszczenie przez blokadę. W taki o to sposób pozbawieni wszystkich drobnych pieniędzy oraz batoników, które zostały nam z trekkingu zeszliśmy do głównej drogi, z której złapaliśmy transport z powrotem do Pokhary.

Po powrocie do Pokhary spędziliśmy dwa dni głównie na odpoczynku i odrabianiu zaległości związanych z brakiem dostępu do internetu przez 10 dni. Z Pokhary ponownie pokonaliśmy 8 godzinną trasę autobusem do Kathmandu, w którym spędziliśmy ostatnie dwie noce przed wylotem do Wietnamu. Zdążyliśmy w tym czasie wybrać się do Bhaktapur będącego kiedyś stolicą Nepalu, w którym znajduje się wiele dobrze zachowanych historycznych budynków oraz świątyń. W Bhaktapur jest też znacznie mniejszy ruch niż w Kathmandu więc dużo przyjemniej można zwiedzać miasto pieszo (można się nawet obyć bez maseczki na twarz, która w Kathmandu jest zdecydowanie wskazana). Miasto ucierpiało niestety dość mocno w wyniku ostatniego trzęsienia ziemi. Obecnie trwają prace koordynowane przez UNESCO, które mają na celu odtworzenie zniszczonych budowli.

Na koniec naszego pobytu w Nepalu postanowiliśmy odesłać paczkę do Polski z rzeczami, które braliśmy głównie z myślą o trekkingu w górach i które nie będą nam potrzebne przez najbliższe miesiące w Azji Południowo – Wschodniej. Wbrew pozorom jest to skomplikowana operacja. Można skorzystać z jednej z wielu agencji w Thamelu ale po przeczytaniu licznych relacji osób, których paczki albo w ogóle nie dotarły albo dotarły ale niekompletne, postanowiliśmy że najpewniej będzie pójść samemu na pocztę i wszystkiego dopilnować. Paczki międzynarodowe przyjmuje tylko specjalny oddział poczty umiejscowiony obok poczty głównej. Zaraz po tym jak dotarliśmy na miejsce zaczepił nas miejscowy i zaczął nas prowadzić przez kolejne kroki związane z nadaniem paczki. Wiadomo było od początku, że nie robi tego bezinteresownie i na koniec będzie chciał napiwek, ale jego pomoc była warta tych 4 zł, które mu zostawiliśmy. Dzięki niemu załatwiliśmy sprawę mniej więcej w 2 godziny, a mogło to trwać znacznie dłużej. Dla zainteresowanych wysyłką paczki do Polski z Nepalu poniżej zamieszczam krótki opis procesu (pomiędzy każdym punktem trzeba swoje odczekać) :)

1. Upakowanie wszystkich rzeczy do kartonu, który można załatwić na miejscu.
2. Wypełnienie dwóch druków z podobnym zestawem danych (szczegółowa zawartość paczki, dane adresata i nadawcy itp.). Formularze są tylko po nepalsku ale krąży jeden egzemplarz przetłumaczony na angielski więc na jego podstawie da radę uzupełnić odpowiednie rubryki.
3. Kontrola celna całej zawartości paczki i wyliczenie przez nich jakiejś opłaty celnej. Nie do końca wiem na jakiej podstawie jest ona określana, ale w naszym przypadku wyszło ok. 20 zł.
4. Zaklejenie pudła przez celnika.
5. Włożenie pudła w worek i zaszycie go przez osoby w tym wyspecjalizowane.
6. Przybicie na szwach stempli z wosku przez kolejną osobę.
7. Wpisanie danych adresata i nadawcy markerem na worku.
8. Zważenie paczki przez pracowników poczty i wyliczenie kwoty do zapłaty, u nas wyszło ok. 220 zł za prawie 8 kg wysyłane pocztą lotniczą (można wysłać drogą lądowo-morską i jest wtedy taniej, ale paczka dochodzi po około 3 miesiącach jeżeli w ogóle dochodzi bo często gdzieś giną po drodze).
9. Po zapłaceniu i podbiciu odpowiednich kwitów dostaliśmy potwierdzenie nadania z numerem przesyłki, po którym teoretycznie można śledzić przesyłkę w systemie poczty.
10. Na koniec trzeba jeszcze zapłacić „przewodnikowi” przez meandry nepalskiej poczty oraz osobom zszywającym oraz stemplującym paczki – w obu przypadkach kosztowało nas to 100 Rs. (ok. 4 zł).

System śledzenia przesyłek oczywiście nie działał, ale ku mojemu pewnemu zdziwieniu po około dwóch tygodnia paczka w nienaruszonym stanie dotarła do Warszawy! :)

Po nadaniu paczki mogliśmy sami udać się na lotnisko i wyruszyć przez Kuala Lumpur do Hanoi. Jak się okazało to też nie było takie proste zadanie, ale o tym już przy okazji kolejnego wpisu.

, , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , , ,

Ze względu na limit znaków relacje zostanie podzielona na części. Poniżej linki do kolejnych części:
http://przemek-czichon.fly4free.pl/blog/1678/rtw-uciekamy-przed-zima-cz-2-wietnam/

Dodaj Komentarz

Komentarze (6)

ewaolivka 7 grudnia 2015 06:19 Odpowiedz
piękne zdjęcia, czyli to co bardzo lubię :-)
przemek-czichon 7 grudnia 2015 07:39 Odpowiedz
Dziekuję :) jakby ktoś miał jakieś pytania praktyczne odnośnie lotów, kwestii organizacyjnych czy odwiedzanych miejsc to proszę śmiało pisać. Będziemy starać się odpowiadać w miarę na bieżąco.
adamek 8 grudnia 2015 13:12 Odpowiedz
No trasa jest piękna. Gratuluje pomysłu, dopinguję i trzymam kciuki.
tomasz-adamski 19 grudnia 2015 10:32 Odpowiedz
Witam Jakie koszta biletu z Dubaju do Katmandu i jakie linie jeśli można wiedzieć :) Pozdrawiam
przemek-czichon 19 grudnia 2015 12:22 Odpowiedz
Lecieliśmy Jet Airways z dogodną przesiadką w Delhi za ok. 530zł od osoby (bagaż w cenie). Trochę drożej (z tego co pamiętam ok. 600 zł + bagaż) były dostępne też bezpośrednio loty Air Arabia tylko godzina wylotu mniej nam pasowała.
kkaammiillk1 24 grudnia 2015 12:11 Odpowiedz
tomasz-adamskiWitam Jakie koszta biletu z Dubaju do Katmandu i jakie linie jeśli można wiedzieć :) Pozdrawiam
z Dubaju do Kathmandu lata fly dubaj i turkish airlines... ja leciałem bratysława dubaj kathmandu - fly dubaj, tańszy jest rzecz jasna... pozdrawiam