+5
Mario Zet 20 marca 2016 00:15
Cześć wszystkim,
z tej strony Mariusz, jestem połową bloga www.ourlittleadventures.pl. Skuszeni tanimi lotami do Ovdy z Krakowa postanowiliśmy już tradycyjnie uciec od zimna w Polsce. Okazało się, że bilety to była najtańsza z rzeczy jaka nas spotkała przez dwa tygodnie naszej podróży do Ziemi Świętej.
Plany były różne, na 100% wiedzieliśmy jednak, że ostatnie dni chcemy spędzić na totalnym nic nie robieniu. Za to przez pozostałe 11 dni, jak na team mąż, żona w 7 miesiącu ciąży plus dziecko zrobiliśmy bardzo bardzo dużo.
Ale od początku. Wylądowaliśmy w sobotę, czyli idealnie w szabat. Myśleliśmy, że przez to zostaniemy uziemieni w Ejlacie, a plan był taki żeby jeszcze tego samego dnia zawitać do stolicy. Już w Polsce zamówiliśmy sobie bilety bezpośrednio do Tel-Awiwu z Ovdy (eilatshuttle - nie polecamy). Okazało się, że to fikcja. Bo w Ejlacie jest postój blisko pięciogodzinny, o czym nikt nawet nie wspomniał. Dodatkowo do TLV jedzie się przez Jerozolimę. Z dwojga złego przynajmniej udało się nam poleżeć na plaży.

Z couchsurferem byliśmy umówieni na 19. Dotarliśmy po 1. Jeszcze okazało się, że domofon nie działa, a padły nam telefony. Nie wiemy jakim cudem obok bloku stało dwóch kolesi (Kazachowie), pożyczyli nam telefon i jakimś cudem dostaliśmy się do mieszkania. Nasz gospodarz zachwycony nie był, ale ważne, że mieliśmy dach nad głową.
Punktem obowiązkowym było dla nas zoo i towarzyszące mu safari. Nie, nie mieliśmy własnego auta i niestety dużo przez to straciliśmy. Szczególnie, że nasza Marianna uwielbia zebry i żyrafy, a te podchodziły na wyciągnięcie ręki do aut, które się zatrzymywały. My jechaliśmy busem, który przewozi turystów, a ten niestety nie był skłonny do postojów czy też nawet uchylenia szyby :-(. Samo zoo jest niczego sobie, szczególnie otwarty teren z udomowionymi gatunkami. Zapomnieliśmy, że lamy plują :-).

Dla tych, którzy niespecjalnie chcą imprezować Tel-Awiw nie będzie naszym zdaniem wyjątkowy. Za to warto zapuścić się w kręte, wąskie uliczki Starego Portu i Miasta Jaffy. Obecnie dzielnicy TLV. Z centrum postanowiliśmy dotrzeć piesza, promenadą. Śródziemnomorskie powietrze i wiatr nie skłaniało do długiego plażowania, za to surferzy byli w siódmy niebie.

Robiło się dość późno, a my musieliśmy się jeszcze dziś zameldować w Abraham Hostel w Jerozolimie. Mówiłem, że będzie intensywnie, prawda?! Tu warto od razu wspomnieć, że ów hostel robi duże wrażenie, a trochę tych hosteli udało się nam w życiu zwiedzić.
Po tym pierwszym dniu mamy kilka szybkich myśli. Jest drogo, a przez to, że łatwo się przelicza NIS na PLN to wydaje się, że jest jeszcze drożej. W zasadzie wszystko to co musi nabyć turysta jest w niedorzecznych cenach. Z kolei to, czego nie musi jest w cenach normalnych (naszych), np. pieluchy :-). Zasada im dalej od miejsc turystycznego zgiełku tym taniej jest jak najbardziej obowiązująca.

Długo w Jerozolimie nie zabawiliśmy, ale spokojnie wrócimy do niej jeszcze w naszej podróży. Ruszamy ponownie na zachodnie wybrzeże do Cezarei. Dostaliśmy się tam busem, razem z wycieczką jadącą z Abraham Tours. Z tego co wiemy, to nie jeździ tam transport publiczny i może to lepiej, bo hmmm to miejsce nie zachwyca. Jeśli byliście w Rzymie albo Grecji to w zasadzie nic nowego nie zobaczycie w Cezarei.



W Nazarecie byliśmy po 14. Pierwsze wrażenie? Gdzie się podziali wszyscy ludzie?!

Zameldowaliśmy się w hostelu Fauzi Azar Inn ( https://www.abrahamhostels.com/nazareth/pl/ ). Kolejny hostel, który robi niesamowite wrażenie. Z tego hostelu wybraliśmy się też na popołudniową darmową wycieczkę po Nazarecie. Nie zwiedzaliśmy jednak atrakcji turystycznych. Odwiedziliśmy miejsca do których normalnie byśmy nie trafili. Np. ten stary młyn, który obecnie sprzedaje przyprawy i słodycze.

W Nazarecie będziemy 3 noce, ale samo miasto zwiedzimy dopiero ostatniego dnia. Z Nazaretu zamierzamy zwiedzić całą północ Izraela. Dlatego następnego dnia ruszamy na "pielgrzymkę" :-). Odwiedziliśmy po kolei Kafarnaum, Górę Błogosławieństw i Jezioro Galilejskie, czyli miejsca, gdzie – wg Nowego Testamentu – żył i nauczał Jezus. Problem w tym, że z mistycyzmu tych miejsc nie pozostało zbyt wiele. Nie są rzadkością sklepy, w których można kupić różnego rodzaju pamiątki i dewocjonalia: coca-colę i chipsy obok magnesów na lodówkę z podobizną Chrystusa.

Tego dnia udało się nam dojechać praktycznie pod granicę z Syrią. Czy czuliśmy się zagrożeni, nie. Jedyne co przykuwa uwagę to posterunki ONZ oraz drut kolczasty. Co można zobaczyć na drugim planie zdjęcia Mani ze smokiem.

Pozytywne wrażenie zrobiło na nas Jezioro Galilejskie, a dokładnie cisza i spokój. Spędziliśmy tam dobrą godzinę rzucając kaczki na wodę albo po prostu kamienie. Po powrocie do Nazaretu nie mieliśmy już siły na nic. Padliśmy jak muchy. ( http://ourlittleadventures.pl/wp/podroze-swiatworlds-travels/izrael/wzgorza-golan/ ).


Po wczorajszym czuliśmy wewnętrzną potrzebę odpocząć odrobinę od miejsc kultu religijnego. Dlatego ruszyliśmy na spotkanie naturze. Za cel postawiliśmy sobie dla odmiany dojechanie pod granicę z Libanem, do grot Rosh HaNikra. Komunikacją publiczną jest to dość upierdliwe. My mieliśmy pecha. Po dwóch przesiadkach, zostało nam do celu 11km i 2h czekania na autobus. Zmuszeni byliśmy pojechać taksówką (50 NIS).
Do jaskiń wiedzie tylko jedna droga – krótką kolejką linową w dół klifu. Na marginesie jest to najbardziej stroma kolej linowa na świecie (60°). Jak za większość rzeczy w Izraelu tu też trzeba słono zapłacić za wstęp – 45 zł od osoby. Mania widząc dwa kolorowe wagoniki aż podskakiwała z radości. Niesamowite jest to, jak wraz z tym jak ona jest co raz starsza, nasze podróżowanie się zmienia. Kompletnie zmieniają się priorytety i ostatecznie 100 razy bardziej cieszy nas to, że Mania jest uśmiechnięta i szczęśliwa niż to, że akurat odwiedzamy groty, które trzeba przyznać były warte zobaczenia.

Problem jednak pojawił się inny. Jak stamtąd wrócić? Częstotliwość kursowania autobusów już znamy, przystanek niby jest, rozkładu nie ma (i tak niewiele by dał). Droga w zasadzie kończy się na wjeździe do grot. Szybka decyzja! Idziemy i będziemy łapać stopa. Pierwszego stopa w Mani podróżach. Trzeba przyznać, że byliśmy dość efektywni. Zajęło to nam hmmm.. 3 minuty:-).
Trafił się nam handlarz benzyną :-) Jeździ po okolicznych wioskach i wciska ludziom benzynę :-) Zawiózł nas do samej Akki.
Dobra przyznamy się, to najlepsze z miast w jakim byliśmy w Izraelu. Klimat wąskich uliczek. Z jednej strony turystostrady, a z drugiej opustoszałe uliczki. Dodatkowo zjedliśmy nie mających sobie równych humus i falafel.

W planach mieliśmy zobaczyć jeszcze dziś Hajfę, ale niestety zapadł zmrok, a do Nazaretu mimo dość bliskiej odległości autobus jedzie niewspółmiernie długo. Generalnie szybciej chyba jest się nawet dostać do Hajfy a dopiero później do Akki, bo autobusy nie jeżdżą przez wszystkie możliwe wsie, miasta, miasteczka. ( http://ourlittleadventures.pl/wp/podroze-swiatworlds-travels/izrael/rosh-hanikra-i-akka/ )
Kolejnego dnia wreszcie mamy czas na zwiedzanie Nazaretu. Fanami miast nie jesteśmy i niestety nie zostaniemy nimi po Nazarecie. W mieście można zobaczyć wymarłe momentami Stare Miasto i Bazylikę Zwiastowania. Dobrze w zasadzie, że tego samego dnia łapaliśmy transport do Jerozolimy. Po drodze jednak zahaczyliśmy jeszcze o Yardenit, jedno z dwóch miejsc!!! chrztu Jezusa. Nie mogliśmy się pozbyć wrażenia, że ludzie, którzy wchodzą do rzeki Jordan, żeby odnowić chrzest albo go dopiero przyjąć traktują to jako jedną z wielu atrakcji turystycznych i robią to raczej dla zabawy i zdjęcia, a nie z wewnętrznej potrzeby. Na szczęście nie zabawiliśmy zbyt długo na nabrzeżu rzeki Jordan.

Wróciliśmy ponownie do Abrahama w Jerozolimie. Jutro czekać będzie nas ciężki dzień. Pobudka o 3 rano bo jedziemy na osławiony w Izraelu płaskowyż, twierdzę Masada.

W kategorii kobieta w ciąży plus dziecko pobiliśmy chyba rekord we wspinaczce na Masadę. Z zegarkiem w ręku 45 min. Podejście raczej nie jest jakieś bardzo, bardzo wymagające. Za to widoki są powalające. Poza tym nie wyobrażamy sobie, żeby tam wchodzić w środku dnia, w słońcu. Już schodząc koło godziny 9 nie można było wytrzymać od gorąca.
Dla tych co posiadają kartę wstępów do parków narodowych w Izraelu - karta obowiązuję od godziny 8:00, czyli chcąc obejrzeć wschód słońca będziecie musieli i tak zapłacić 29 NIS.

Niedaleko Masady jest również Rezerwat Ein Gedi. Kawałek zielonej przestrzeni, z wodą, pośrodku pustyni judejskiej. Mimo, że nie ma tam zbyt dużo do zobaczenia to jest to naszym zdaniem raj dla dzieci. O ile oczywiście nie boicie się, że jak się dziecko zmoczy to za 3 dni umrze na zapalenie płuc:-). Ilość kamieni zapewniała Mani ogrom zabawy.

Z Ein Gedi przenosimy się nad Morze Martwe, ale nie tak jak większość sugeruje na plażę Ein Gedi (na której nadal trwają roboty) ani na Ein Bokeh, ale na plażę w samym pólnocnozachodnim rogu Morza Martwego. Z Karoliną mamy podzielone zdania co do atrakcyjności kąpieli w morzu. Generalnie warto spróbować, ale chyba nie warto wracać, a to samo mówi za siebie. Mariannie podobać się w ogóle nie podobało. Jednak kategoryczny zakaz chlapania i próby położenia jej na plecach nie można było zaliczyć do specjalnych zachęt. Zresztą mina po wyjściu mówi sama za siebie. ( http://ourlittleadventures.pl/wp/podroze-swiatworlds-travels/izrael/masada-i-morze-martwe/ )

Na koniec tego dość intensywnego i męczącego dnia czekała nas wspólna, szabatowa kolacja w Abrahamie. Chociaż trochę udało nam się poznać tradycje żydowskie.

Przy tej okazji można wspomnieć, że rzeczywiście np. w Jerozolimie w szabat miasto praktycznie zamiera i ciężko się w cokolwiek zaopatrzyć albo przejechać (poza taksówkami). Jedynym wyjątkiem jest centrum Tel-Awiwu, ale gdy będziecie mieszkali w dalszej dzielnicy miasta to może okazać się, że będziecie mieli problem z komunikacją miejską.

Cofnijmy się na chwilę do 1995 r. do Taby. Właśnie wtedy zostało podpisane porozumienie między Palestyną a Izraelem pn. Oslo II, które m.in. podzieliło Zachodni Brzeg na trzy strefy: A, B, C. Pierwsza kontrolowana jest w pełni przez Palestynę (ok 3% obszaru) – do tej strefy nie mogą wjeżdżać Żydzi. Strefa B rządzona przez Palestyńczyków, ale jest pod kontrolą Izraela i Palestyny. Strefa C jest w całości “pod okupacją” Izraela. Strefy do dziś stanowią punkt zapalny w kontaktach Izraela i Palestyny, szczególnie największa z nich – C, do której Palestyńczycy, jeśli chcą do niej wjechać, muszą czekać w punktach kontrolnych w kilkugodzinnych kolejkach.
Turystów to nie dotyczy, jakakolwiek kontrola nie zajęła nam dłużej niż 10 min, a większość dnia spędziliśmy w strefie A.
Ramallah, bo to miasto zobaczyliśmy jako pierwsze, to oficjalna stolica Palestyny. Podczas starć palestyńsko-izraelskich praktycznie zrównana z ziemią. Wpłynęło to na atrakcyjność turystyczną tego miejsca, a raczej jej brak. Uwagę turystów przykuwa jedynie miejsce pochówku Jasira Arafata. Ponownie się przekonaliśmy, że turystyka na świecie nie zna granic kiczu – bo jaką wartość (poza symboliczną) może mieć zdjęcie nad grobem przywódcy Palestyny?

Kolejne na naszej mapie było Jerycho, uznawane za najstarsze miasto na Ziemi. Zwiedzanie starożytnej części miasta polecamy tylko osobom z dużą wyobraźnią :-). Kilka kamieni usypanych w mniejsze lub większe kupki. Warto jednak wjechać kolejką na Górę Kuszenia. Mania nie mogła uwierzyć, że jedziemy czerwonym pudełkiem tak wysoko. Oczywiście największe emocje i tak wzbudzał wagonik przed nami :-).
To, co nas bardzo pozytywnie zaskoczyło, to Betlejem. Kolejne biblijne miejsce, ale tym razem jego mistyczność i nas dotknęła, a przynajmniej połowę naszego podróżniczego składu. W Bazylice Narodzenia Mania sama z siebie podeszła do miejsca narodzin Jezusa i włożyła rączkę „w gwiazdę”. Strasznie dziwne uczucie – Karola w ciąży w takim miejscu, Mania zachowująca się w taki sposób. Polały się łzy.


W końcu! Mamy czas na Jerozolimę. Chyba nie można być w Izraelu i nie być w tym mieście, choćby na jeden dzień. Jerozolimę zwiedzać można na wiele sposobów. My wstępnie mieliśmy zaplanowane 4 dni, ale ostatecznie fatalna pogoda wygoniła nas po trzech. Pogoda była na tyle zmienna, że pierwszego dnia chodziliśmy w t-shircie, a ostatniego kupowaliśmy Mani czapkę w sklepie - kosztowała całe 5 zł.
Wielokulturowość miasta jest dostrzegalna na każdym kroku.
W zależności od tego, w którym kwartale Starego Miasta byliśmy, podejście jego mieszkańców do nas diametralnie się zmieniało. Oczywiście największe dysproporcje możba było odczuć pomiędzy muzułmańskim a żydowskim kwartałem.
Na pytanie zadane przypadkowej osobie na Starym Mieście o numer autobusu na Wzgórze Oliwne dostaliśmy np. odpowiedź, że takiego autobusu nie ma (choć wiemy, że jest). Okazało się, że autobus jest „arabski”, a pytaliśmy Żydówkę. Na przystanku tramwajowym przed Instytutem Jad Waszem, gdy okazało się, że ktoś zostawił plecak na ławce i pojawiła się policja, która ewakuowała przystanek (spychając ludzi na przystanek po drugiej stronie torów :-) ), nikt nie chciał nam pomóc wydostać się z tej części miasta. Nagle wszyscy zapomnieli angielskiego. Dopiero któraś z kolei osoba zechciała nam jakkolwiek pomóc z powrotem do hostelu. Skoro już jesteśmy przy Jad Waszem, to warto wspomnieć, że jest zakaz wejścia z dziećmi. Nie pomogły nasze tłumaczenia, że Mania akurat śpi w nosidle i jeszcze chwilę pośpi. O dziwo, można byłoby wejść z nią, gdyby spała w wózku. Sami musicie znaleźć jakieś logiczne wytłumaczenie tej zasady :-).

Jerozolima to przede wszystkim miejsce kultu religijnego dla każdej z wyznawców trzech największych monoteistycznych religii świata. Niesamowicie jest doświadczać tej mieszanki. Mieszanki religii, ale też sacrum i profanum, które współistnieją ze sobą niemal niezauważalnie. Może to też była kwestia mało turystycznej pory roku, a przez to braku tłumów napierających na taką czy inną świątynię albo biegnących w wyścigu o nazwie Via Dolorosa. Miło też było się wyrwać ze zgiełku i poprzechadzać dachami Starego Miasta (pytajcie o wejście miejscowych) i zobaczyć Jerozolimę z nieco innej perspektywy.


Ostatnim przystankiem w naszej podróży był, wcześniej wspomniany, Ejlat. Po 3h drogi autobusem Egged znowu poczuliśmy ciepło. 25 stopni w styczniu. To dla takich momentów uciekamy co roku przed polską zimą.
Plan mamy ambitny - robić niewiele. Przede wszystkim Ejlat to takie hmmm...Władysławowo (zbyt naciągane porównanie, ale powinno wam dać już mniej więcej obraz tego miasta). Zapomniane chyba przez resztę Izraelczyków, ale przypomnieli sobie o nim turyści. O tej porze roku (styczeń) ceny noclegu są jeszcze do zaakceptowania, w marcu z kolei zaczyna się eldorado cenowe. My znaleźliśmy sobie pokój przez Airbnb. Do atrakcyjniejszych plaż i tak będziecie musieli dojechać autobusem albo stopem, także nie ma większego znaczenia gdzie będziecie mieszkać. No może odradzam okolice lotniska, które jest w samym centrum miasta.
Ja w Ejlacie miałem zamiar zanurkować, Karolina ze względu na stan błogosławiony jedynie kibicowała żebym wypłynął.
https://vimeo.com/159287485
Z atrakcji dla dzieci warto, mimo koszmarnej ceny biletu, wybrać się do oceanarium.

Z rad jakie możemy udzielić w ramach powrotu z Ejlatu, to wsiadajcie w autobus jadący na lotnisko na wcześniejszych przystankach niż dworzec. Sceny dantejskie się działy jak rodacy się rzucili żeby zająć sobie dobre miejsce w autobusie.
Po dwóch tygodniach zawitaliśmy do zimowej Polski. Od tego czasu na świecie jest już Jasiek i teraz planujemy kolejną podróż już 2+2.

Mam nadzieję, że się lekko czytało. Jeśli dobrnąłeś tutaj to w nagrodę możesz obejrzeć film :-)
https://vimeo.com/153893211
Pozdrawiam

Dodaj Komentarz

Komentarze (5)

tomlinka 15 kwietnia 2016 12:49 Odpowiedz
Bardzo fajna i lekka relacja. Esktra zdjęcia. Naprawdę zatrzymują czas.
bluev 17 kwietnia 2016 12:28 Odpowiedz
Fajne fotki. Czekam na kolejną relację z Jaśkiem:)
kia-80 18 kwietnia 2016 08:35 Odpowiedz
Wybaczcie ;) w tej relacji to Marianna skradła mi serce. I łza się o oku zakręciła, patrząc na miejsca w których się było. I jeszcze to coś, co sprawia, że wciąż myśli się o tym maleńkim kawałku ziemi. Małe cuda ;). I poczekam też cierpliwie na Jaśkowe podróże ;))
zielony 18 kwietnia 2016 09:04 Odpowiedz
tomlinkaBardzo fajna i lekka relacja. Esktra zdjęcia. Naprawdę zatrzymują czas.
Dzięki wielkie :-)
zielony 18 kwietnia 2016 09:06 Odpowiedz
kia-80Wybaczcie ;) w tej relacji to Marianna skradła mi serce. I łza się o oku zakręciła, patrząc na miejsca w których się było. I jeszcze to coś, co sprawia, że wciąż myśli się o tym maleńkim kawałku ziemi. Małe cuda ;). I poczekam też cierpliwie na Jaśkowe podróże ;))
To prawda, nieskromnie powiemy, że Mania również i nam skradła serce. Jaśkowe podróże już niedługo :-).